Pewna jesieniara napisała, że mógłbym napisać jeszcze coś o Gwiezdnych Wojnach. W sumie czemu nie? Jednak jak podejść do tego tematu? Film, gra, może komiks? Wybór spory, materiałów do wyboru co niemiara. Więc przynoszę wam omówienie, w którym odnoszę się szczegółowo o serialu Akolita.
Pierwszy odcinek słynnego Akolity. Pierwsza rzecz znam z różnych recenzji, a bardziej streszczeń cały serial. Jednak coś mnie zaskoczyło. Nie jest to tak tragiczne jak mówiono, a przynajmniej pierwszy odcinek.
Bardziej niż gnoić cały epizod mogę się skupić na paru szczegółach, które wspólnie z zapracowały na niechęć do Disneya i zaowocowały całą tą krytyką. Co poszło dobrze na start? O dziwo gra aktorska jest niezła. Wcielająca się w protagonistka zwana Mae, i Osha (Amandla Stenberg) wypada najlepiej ze wszystkich bohaterów, co mieli dłuży czas antenowy.
Pozostali jak mistrz Yord Fandar (Charlie Barnett) póki co robił za fan serwis i kolesia z kołkiem w dupie. No dobrze, ale co jeszcze wyszło jak należy? Wystrój to kontynuacja tego co jeszcze można było zobaczyć w najstarszych odsłonach serii. Pochwalę za lepsze wykonanie strojów dla statystów. Wreszcie są takie jak należy. Nie są to łachy starające się udawać obce rasy, a w rzeczy samej mamy kosmitów pełną gębą.
Dla fanów sagi Skywalkera na pewno zwrócą uwagę jak Osha rozmawia dość często z odpowiednikiem R2-D2. Miało to już zmiękczyć widzów i dać dodatkowe punkty na start. Na tym kończą się pozytywne strony. Teraz czas na grillowanie.
Pierwsza kontrowersja, czy też element, z którego się śmiali widzowie była walka Dark Mapetki (Mea) z mistrzynią Triniti znaczy się Indara (Carrie-Anne Moss). W czym leżał problem. Ktoś z choreografów poniosło i chciał na początek zrobić Wejście Smoka. Natomiast wyszła beka śmiechu z ruchów mających nadać kozackiego wydźwięku.
Następnie objaśniono w skrócie zasady użycia świetlistego miecza. Jedi miało sięgać po broń tylko wtedy, gdy ma zamiar zabić. W pierwszych minutach widać jak Triniti znaczy się Indara myli mi się. Robi sobie co chcę z swoją oponentką. Dało się zauważyć, że nie mieli pomysłu na sensowne rozstrzygnięcie tej walki.
Sięgnęli po postęp, który od biedy ma sens, ale lepiej było postawić na równą walkę. Tutaj ktoś wyszedł z założenie, że lepiej pójść po najniższej linii oporu. Jakby nie wnikać w szczegóły to by przeszła i ta farsa, a mowa tu tylko o pierwszych minutach seansu.
Następną gorącą sceną był ogień… w kosmosie… w próżni… Wszystko logiczne, prawda? No nie bardzo. Znając szerszy kontekst tej sceny wiem do czego się ona odnosi. Pomysł nie najgorszy. Sensownie łączy się z kolejnymi wydarzeniami o których się dowiemy w następnych godzinach serialu. Tylko mogli tą awarie wywołać wewnątrz statku, a wtedy miałoby to ręce i nogi.
Następnie kwestia morderstwa mistrzyni. Śledztwo opiera się o tradycyjne dowody i świadków. Tylko już tutaj wywali się na ryj do reszty, bo pożar w kosmosie to przy tym pikuś. Mistrzowie Jedi pokazali jak potrafią zmusić dzięki mocy od mówienia prawdy. Jaki był problem, aby zweryfikować to w ciągu chwili? Praktycznie żaden, ale nie można od tak przyspieszać fabuły. Na podsumowanie tego epizodu Yord dość szybko sięgał po brzytwę, czyżby miał skłonności do przejścia na ciemną stronę mocy? A no właśnie…
Chwila moment, był jeszcze jeden fikołek. Początkowo utrzymują Oshe jako jedyną protagonistkę, potem przypominają sobie o jej siostrze… bliźniaczce. Jednak mistrzunio Sol, a dla znajomych Solnica pytany oto zaprzecza. Wszystko po to, aby na pstryknięcie zmienił zdania jak ratuje swoja ex, byłą podopieczną miało być.
Odcinek drugi jest no cóż krótki. Nie z powodu długości, a swojej zawartości. Dałoby by się zgarnąć połowę treści, a i tak nikt by się tym przejął, ba nawet nie zauważyło. Skąd taki wiosek? Otóż na samiutkim początku dostało się całe streszczenie poprzedniego epizodu i nawet było to lepsze i bardziej treściwy niż pełnowymiarowy seans.
Wracając do tematu. Nie jest najlepiej z kilku powodów. W głównej mierzy muszę obwinić rozplanowanie antagonistów. O tak, jest ich więcej zapomniałem wspomnieć na początku. Po pierwsze, po co wymyślono, aż 3 ścieżki do celu, który miał zostać wyeliminowany? Powinna być w sumie jedna. Paradoks polega na tym, że przez tą różnorodność pogłębili problem.
Cel znajduje się w świątyni pełnej jedi. Co to oznacza? Teoretycznie szybkie wykrycie użytkownika mocy. Tak przynajmniej powinno być, ale jakoś dziwnym trafem co najwyżej zafundowano krótki etap z randomowej skradanki. Następnie jak trafia tam druga z sióstr to o mało co, a znów ją oskarżyli o morderstwo. Dotarła do miejsca zbrodni jako druga. Natomiast ci co powinni być pierwsi przyszli na koniec.
Najmniej banalnym rozwiązaniem było wejście przez okno w dachu, czemu nie skorzystano z tego nadzień dobry? Potem robi się ciekawiej. Ktoś wymyślił podstawienie apteki pod ich bazą. Odległość tak symboliczna, że wystarczy spojrzeć z tarasu, werandy, czy jak się to tam zwie. Jednak ponownie ktoś stwierdza coś „innowacyjnego” wzięli lornetkę, aby obserwować kogoś kto jest oddalony poniżej 20 m od nich.
Najbardziej rozbawił mnie padawan z otyłością. Po kiego grzyba ktoś taki? Oni są przecież zwinni, wysportowani, a nie żrą hamburgery, czy inne głupoty. W imię różnorodności można posuwać się do coraz dziwniejszych wstawek.
Kwintesencją odcinaka była sama walka z mistrza Solnicy i Mea. Ponownie nie miała szans, a pokazali jak łatwo da się stwierdzić kto mówi prawdę. To wyjaśnia, czemu „aptekarza” trzeba było nagrać z przyznaniem się do winy. Takie błędy, czy też nie przemyślane wydarzenia sprawiają to kiepskie wrażenie. Jednak póki co jest to dość zjadliwe dzieło. Tylko takie, o którym się zapomni tuż po wyłączeniu telewizora.
Trzeci odcinek póki co jest najlepszym jaki omawiam. W głównej mierze z tego powodu swojej odtwórczości. Skupiono się na pokazaniu przeszłości bliżniaczek i ich rodziny. Spora cześć odcinka to pokazania jak to jedna z sióstr chce zostać, a druga ciągnie w świat. Pokazanie sekty wiedź, czy też plemienia to kolejny bezpieczny zabieg nie miejący wienieść nic większego.
Jednak jak pozwoli się mówić kosmicznym „mamusiom” to zaczynają się fikołki logistyczne. Pierwsza rzecz uczone są czym jest moc. Pacyfistyczne bla, bla jak z zielonym ładem, a potem widzowie dostają pokaz walki. To jak to miało być? Nić przeznaczenia, a nie jakieś ble ataki, bo nie do tego to zostało zrobione?
Większym chochołem było sugestia co do powstania dzieciaków. Miały być zrodzone z mocy. Tylko jedno "ale" wybraniec już, był (obrzydliwy biały samiec, śmiech). W żadnej kolejnej części nie ma słowa o tych dzieciach. Między innymi z tego też powodu nie można zaliczyć tego serialu do kanonu.
Następnie co do większej pomyłki to zaliczyłbym spalenie kamiennej twierdzy. Od biedy ta elektryka mogła coś tam zrobić, ale bez przesady. Uszkodzenie elektryki w danym pomieszczeniu, a w polotach powinno być to piętro. Natomiast tu ktoś stwierdził puśćmy z dymem wszystko. Nawet jeśli jest to lity kamień, czy metal. Co za różnica? Natomiast z mniejszych głupotek, ale zawsze weszła jeszcze jedna. Dlaczego Solnica sensei nie złapał za pomocą mocy protagonistek? Było to łatwiejsze niż potrzymania mostu.
Kolejnym zaskoczeniem było w tej „epickiej” historii utrzymanie jakiegoś sensownego poziomu. Jednak chcąc zachować poważny ton to po prostu chodzili i gadali. Nie było opcji, aby jakoś to dało się to schrzanić. Jedynie drętwe, czy tez generyczne teksty jakie rzucali mogły komuś więcej lub mniej przeszkadzać.
W odcinku piątym jedna rzecz jednak się udała. Walka na ledy, znaczy się świetliste miecze wyglądała tak jak powinna. Piękna chorografia i dało się na czymś skupić poza głupotami jakie wyprawiają. Słowem ciekawostki jak skróciłem wydarzenia z tego serialu osobie, która nie znała go zapytała mnie: czy jest to parodia? Tak było, nie zmyślam.
Odcinek szósty potwierdza kolejną niesamowita wpadkę, która budowano od jakiegoś czasu. W serialu pojawia się jeden z członków rady. Ki-Adi-Mundi, który chronologicznie występuje w późniejszych wydarzeniach. Stwierdził, że Sithów nie ma. Jednak jeden taki „aptekarz” ma odmienne zdanie. W takiej sytuacji należy po raz kolejny zadać pytanie, czy oni zapoznali się ze starą trylogią? Póki co skopali kwestie fabularną.
Odcinek siódmy przedostatni. Ponownie wraca do wydarzeń z wiedźmami. Podobnie jak reszta serialu nie zebrał lepszych ocen. Wspomniano w nim jak to spędzili ok. dwóch miesięcy badając planetę. Dziwnym trafem nie zwrócili uwagi na twierdzę, czy też opuszczono kopalnie znajdująca się na szczycie góry. Wydawałoby się to idealnym miejscem na schronienie dla każdego, ale co tam niech się Jedi pobawią w przyrodników.
Bardziej niż to zwraca na siebie uwagę kolejny brak konsekwencji jeśli chodzi działanie mocy. W scenie jak Solnica sensei trafia na bliźniaczki to matka dwa (ta z rogami, ktoś jej dorobił?) nie wyczuwa w żadnym wypadku jego obecności. Następnie jak ten sam jegomość od tak penetruje ich dom to coś jednak zauważa. Czyżby miała tam lepszy zasięg? Trudno powiedzieć, w każdym razie… dalej nie jest lepiej.
Rozwinięcie dalszych wydarzeń to coś w rodzaju: nie chcemy z wami walczyć, a i tak spuszczamy wam łomot. Natomiast śmierć matki Dredziarki (Jodie Turner-Smith), a dla przyjaciółek Yes, yes* używa jakiś dziwnych coco jambo i zostaje zabita. Co chciała zrobić od razu nie wiadomo, bo miało to formę chaotyczną.
Jednak po wielkiej przegranej było to coś w rodzaju ataku ostatecznego. Jednak siła plemienia została pokona i się "przepaliły" zaliczając zbiorowy zgon. Gwiazdą programu okazał się ponownie Solnica senei. Kiedy ratował dzieciaki to zamiast łapać je same za pomocą mocy, ma się rozumieć. Wybrał on o wiele cięży pomost i dziewczynki. Geniusz, prawdziwy geniusz. Wiem, powtarzam się, ale to jest tak głupie.
Finałowy etap to z jednej strony najbardziej spójny odcinek i znowu musieli się twórcy potknąć o własną nogę. Wątki Sola i siostrzyczek zostały rzeczywiście domknięte nie można do tego się doczepić. Nawet zmiany jakie zaszły u protagonistek zaczęły robić się… ciekawe. Nie spodziewałem się tego, że pochwale ten serial ponownie. Powiem więcej nawet byłbym gotów obejrzeć kolejny sezon, ale jak wiadomo zostało to anulowane.
Na czym się tym razem przejechali? Otóż zakończenie rozgrywa się na tej samej nieszczęsnej planecie od której się rozpoczął ten fanfik. Na czym polega problem? Otóż Sol użył mocy i bez problemu zlokalizował Mae. Czyli po co szesnaście lat temu bawili się w zielarzy jak mogli zrobić to samo i znaleźć od razu wiedźmy? Pomniejsza sugerowana wpadka to jak Oshia z Sithem dostają się twierdzy. On praktycznie wykorzystał moc i się przeniósł do środka, a mógł przecież się pospinać trochę. W końcu ruch to zdrowie!
Tak prezentują się Gwiezdne Wojny: Akolita. Czy to do świetny serial? Nie bardzo, bo robili liczne błędy pod względem kanonu i logiki wydarzeń. Dostałem tutaj jedynie przeciętny produkt, który pod względem dekoracji, strojów i klimatu jest całkiem niezły. Jednak fabularnie mocno okaleczył zasady jakie zostały ustalone przez kanoniczne produkcje. Ocena końcowa 60%
1. Co waszym zdaniem wpłynęło ostatecznie do klęski tego serialu?
2. Taki fanik to był dobry pomysł, a może jednak skok na kasę?
3. Jakie widzie plusy lub minusy Akolity?
*W jednym z wywiadów z Jodie Turner-Smith, która grała matkę 1, ta się tak zaczęła zachwycać serialem, że palnęła słynne: Yes, yes. Brzmiało to tak memicznie, że musiałem utrwalić w artykule.
















Masz po prostu konkretne argumenty i zdrowy dystans, którego akurat tej produkcji mocno zabrakło.
OdpowiedzUsuń„Akolita” od początku była ryzykownym projektem. Nie dlatego, że nie wolno opowiadać nowych historii w świecie Star Wars, tylko dlatego, że twórcy chyba nie do końca zrozumieli, jak delikatną materią jest ten uniwersum. Tu naprawdę nie trzeba cudów — wystarczy trzymać się zasad, które od dekad budują świat i jego logikę. A tego właśnie zabrakło. Największą porażką nie są pojedyncze głupotki czy choreografie, tylko brak konsekwencji. Bo Star Wars może mieć nawet absurdalne pomysły, ale musi być spójne… samo ze sobą.
Paradoks polega na tym, że – jak piszesz – coś tam w tym serialu jednak drgnęło: parę scen wyglądało nieźle, kilka pomysłów miało potencjał, a Amandla Stenberg naprawdę postarała się, jakby grała w lepszej produkcji, niż dostała. Szkoda tylko, że całość nie potrafiła unieść tego ciężaru i zamiast dobrej historii wyszło coś, co ogląda się w rodzaju: „ok, spoko tło do kolacji, ale nic więcej”.
Co do Twoich pytań:
Co zawaliło?
Dla mnie brak zrozumienia kanonu i logiki świata. To jak kręcić western, ale pozwolić kowbojom jeździć na elektrycznych hulajnogach, bo „fajnie wyglądają”. Da się? Pewnie. Tylko nikt tego nie kupi.
Fanfik czy skok na kasę?
Chyba jedno i drugie. Fanfik, bo wygląda jak dzieło kogoś, kto zna SW tylko z memów, a skok na kasę, bo jak inaczej wytłumaczyć taką ilość cięć, skrótów i dziur fabularnych?
Plusy i minusy?
– Plusy: momentami klimat starych SW, niezłe kostiumy, przyzwoita gra głównej aktorki.
– Minusy: cała reszta — od logiki po konstrukcję świata i postaci.
Podsumowując: to serial, który miał pomysł, ale nie miał rzemiosła. I dlatego trudno go traktować inaczej niż jako ciekawostkę, którą po seansie odkłada się na półkę i raczej się do niej nie wraca.