Siedzę, siedzę i dalej siedzę, a wy to czytacie. Współczuje (śmiech).* Dostałem do wyboru obejrzeć Cyborga z 1989 r. lub Street Fightera 1994 r. Co tu wybrać, co obejrzeć? I wiecie co wam powiem? Jeszcze takiego cyberpunkowego kotleta mielonego nie widziałem.
Sponsorem dzisiejszej recenzji jest mr Andrzej W. (pisownia oryginalna). Zapraszam do jego bloga będącego dowodem, że prawdziwi filozofowie dalej istnieją i mają naprawdę dużo do powiedzenia. I ponawiam pytanie kiedy zajrzysz na swój drugi blog?
Zanim przejdę do konkretów małe ogłoszenie. Każda osoba, która po raz pierwszy zaproponuje nowy film będzie wymieniona na samym początku. Ci z was co już to zrobili będą wspominani za każdym razem na końcu po podsumowaniu danego posta. Jak już wyjaśniłem, co miałem wyjaśnić przechodzimy do tematu głównego.
Co by wyszło jakby połączyło się Shreka, Fallouta i The Last of Us? Bez wątpienia Cyborg z 89 r., bo jeszcze nie wiedziałem czegoś takiego. Nie jest to pierwszy raz kiedy dostaje do obejrzenia coś, co wychodzi poza schemat i trzeba się zastanowić… Co jest nie tak z moim życiem, że to oglądam?
Dostałem postapokaliptyczną historie, w której Shrek jest najemnikiem, a doczepiła się do niego niezależna strong femina. Nie potrzebuje nikogo i nikt nie zabroni jej iść tą droga, ale ciągle pyta: daleko jeszcze? Uganiają się za Ellie, znaczy się za cyborgiem. Dane o leku ma na twardym dysku. Na szczęście nikt nie będzie chciał jej mózgu wyciąć jak w grze.
Natomiast po drugiej stronie tego wszystkiego jest groźny Fender Tremolo (Vincent Klyn) z głosem Terminatora, o właśnie jeszcze tego brakowało do szczęścia. Po takim miszmaszu powinno się zadać pytanie: co to w takim razie jest? Skwitowałbym to tak: groch z kapustą, ale... (to jest ten moment kiedy wywalasz wszystko, co było przed przecinkiem).
Jest całkowicie inaczej niż początkowo się wydaje. Pod tą larpową otoczką nagrywaną przez grupę bogatych dowcipnisiów z forsą zamiast mózgów zdołałem coś znaleźć. Oni chcieli zrobić ten film dla zabawy. Miała być to czysta rozrywka, która swoją nieobliczalnością wywróci wszystko do góry nogami. Krytycy oszaleją, a widzowie będą zachwyceni tą parodią wszystkiego co jest możliwe.
Zacznę od kamery, początkowych scenach widać jak poszczególne ujęcia podkreślają grozę lub strach. Wreszcie czułem co twórcy chcieli przekazać. Nie ma jednak jednego stylu na pokazanie poszczególnych typów wydarzeń. Nikt nie powie, ale to było w stylu określonego reżysera. Umieszczono tam dosłownie wszystko co im przyszło do głowy.
Przez to żonglowanie sceny, w których Gibson Rickenbacker (Van Damme) walczy z banda antagonisty w ruinach wygląda jak w jakiejś baśni. Pomimo settingu na apokalipsę miał się wrażenie oglądania właśnie fantazy. Wszystko to tylko, aby za chwilę przeskoczyć do randomowego teledysku z 50 centem z czasów jego świetności. Następnie światło w wielkim skrócie pisałem o znaczeniu kolorów i umieszczaniu postaci w ciemności, półmroku i świetle dnia.
Wykorzystano to bez większego zastanowienie, cały czas idąc jak po liście do odhaczenia. W tym wypadku zachowano pewien spójny obraz i bez problemu wiedziało się kto jest kim widząc tylko ten mrok wylewający się z ekranu. Idę dalej i się nie zatrzymuje. Barwy, tak tego też było dużo, aż za dużo. Czy człowiek od oświetlenia znał się na rzeczy? I tak i nie… zarazem. W określonych momentach rzeczywiście dominował konkretna barwa. Tylko czemu ta czerwień oślepiała aktorów? Oni wiedzą co to jest umiar?
Następnie dekoracja najbardziej demaskowała swoją niską jakością. Praktycznie ani przez chwilę nie dało się uwierzyć w to co się widziało. Makiety, dekoracje budynków to nawet producenci kina klasy B mogli się wstydzić. Przez takie cięcia w kosztach na początku odwołałem się do larpa. Wiadomą rzeczą było byle grupy nie stać na taki wystrój. Lecz dalej waliło to tandetą na kilometr.
To nie koniec tego spektaklu, czym się charakteryzowali grający aktorzy w latach 80-tych? Muskulatura ma się rozumieć i na dzień dobry prężą bicepsy. Nie mogło tego po prostu zabraknąć ani na początku ani na finale. Bitka na gołe klaty być musiała.
Jeszcze mały akapit o fabule. Jej tam nie ma, no jest i nawet momentami przyciąga uwagę. Takimi małymi jak moja wypłata. Wiem, aż trudno to sobie wyobrazić. Jednak oni starają się wprowadzić trochę dramatyzmu i pokazać nieco szerzej przeszłość protagonisty. Tylko w momencie największej tragedii wywalają się na glebę.
Czy warto obejrzeć Cyborga? Jak się ma żołądek ze stali i spora tolerancje na wszelkie niedoskonałości to z całą pewnością będzie to udany seans. Każdy fan kina klasy B i niższego będzie zachwycony tą końską dawką kreatywności. Tym razem nie zapomniałem o ocenie 8/10 i Złota Malina.
Czy odejście od znanych schematów jest waszym zdaniem dobre? Może jednak lepiej stawiać na mniejszy rozmach, ale z bardziej dopracowanymi szczegółowymi? I przede wszystkim jakie polecacie filmy z tej ligi?
*Błąd 404
Zdecydowanie, bardzo zdecydowanie nie moje klimaty. Niestety nie trawię wszystkich produkcji o cyborgach, terminatorach, predatorach i tym podobnych ;) Ale widzę, że dałeś filmowi wysoką ocenę, więc pewnie zwolennicy takich klimatów zawodu po seansie czuć nie będą, albo nie mieli, w końcu nie jest to filmowa nowość.
OdpowiedzUsuńZ całą pewnością fani filmów niestandardowych będą zadowoleni. Tak jak pisałem w tekście różnorodność i brak jakiegoś konkretnej koncepcji z pewnością przypadnie do gustu wielu widzom.
UsuńBrzmi jak kwintesencja idealnego kina akcji z tamtych czasów. xD
OdpowiedzUsuńA może napisałbyś coś o Gwiezdnych Wojnach? Czy nie jesteś fanem?
Starą trylogię oglądałem za dzieciaka wielokrotnie. Oglądało się również kreskówki i inne poboczne produkcji.
UsuńSkoro już był taki Cyborg to czemu jeszcze nie dorzucić Gwiezdnych wojen: Nowa nadzieja.
Rozbawiło mnie to połączenie, kurcze może nawet bym się dobrze bawiła przy tym filmie :D. Kolejnego Ci nie polecę, chyba że coś mnie olśni ;p
OdpowiedzUsuńCo do prawdziwych filozofów zaś mam trochę złe przeczucia ;p
To poczytaj sobie jego teksty. To prawdziwy wywód filozoficzny 😁
UsuńNatomiast film jest rzeczywiście miksem wszystkie co wyszło później 😂
Bardzo inteligentny, mam nadzieję, że ludzki :) A film może faktycznie obejrzę, ale to poczeka w kolejce ;p
UsuńNa blogu wylądowała kolejna recka. Następna będzie w piątek. Zebrała się tego tak dużo że trzeba więcej pisać
UsuńA u mnie za dwa tygodnie czy coś xD
UsuńKażdy blog rządzi się innym tempem. Tutaj czytelnicy mają spory wpływ 😁
UsuńJa wiem, że bym się po prostu nie wyrobiła :P.
UsuńGdybym miał z gier tworzyć na szybko materiały do publikacji to bym nie dał rady. Natomiast filmy jestem wstanie błyskawicznie ogarnąć.
UsuńJa sobie za dużo innych też aktywności nałożyłam, ale no bez spiny, jakbym miała pisać na siłę, jak najwięcej, to w końcu bym nie wyrobiła i miała tego dość :)
UsuńTrzeba zachować umiar. Najlepiej dostosować twórzenie materiałów pod rytm publiki 😉
UsuńJa to się dostosowałam pod siebie, bo publice to nawet nie nadążam na komentarze odpisywać, wiesz kogo mam na myśli xD
Usuń😉 jasna sprawa. Też chciałbym, aby było tylu komentujących żebym ledwo wyrabiał. Oznaczało by to, że idę w właściwą stronę.
UsuńKiedyś widziałam, ale słabo pamiętam. Szczególnego wrażenia na mnie nie zrobił, acz na JCVD miło się patrzyło. :) /crouschynca
OdpowiedzUsuńMówisz, że na Van Damme cieakawie się patrzyło 🤔 Ciekawe czemu ;p
UsuńNo ładny chłop po prostu :D
UsuńTak myślałem, że to napiszesz 🤌
UsuńKłamać nie będę, a taki taniec z Kickboxera, choć śmieszny, to pewne walory estetyczne też miał. :D
UsuńFan serwis 😆
UsuńJestem kino-maniaczką, ale jakoś nie żałuję, że tego filmu nie widziałam. Uliczny Wojownik też wybitnym filmem nie jest, ale mam do niego sentyment i coś czuję wewnętrznie, że jest dużo lepszy niż ten film, który przyszło Ci obejrzeć.
OdpowiedzUsuńJeśli jeszcze nie było, chętnie przeczytam Twoją recenzję na temat filmu Boogie nights.
Dziękuję za odwiedziny :-) Jeśli chodzi o Japonię to tak odczuwa się różnice kulturowe. Nie tylko w tych oczywistych rzeczach jakimi są kuchnia, czy pismo, ale też w zachowaniu mieszkańców, którzy bardzo dbają o porządek. Uwielbiam ten porządek, ludzi ustawiających się w kolejkach, nikt się nie pcha.
Mega to doceniam :-)
Cieplutko pozdrawiam
Hej, teraz to Ja mogę Cię przywitać na moim blogu. Doceniam twoje zainteresowanie moimi tekstami. Jeszcze nie miałem okazji napisać o Boogie nights.
UsuńWstępnie z tego co się zorientowałem jest to dramat pokazujący branże filmów dla dorosłych. Nie wiem co bardziej mnie zaskoczyło temat, czy kolejny bardzo długi seans jaki będę miał 😀
W takim razie będę musiał zabrać się do dalszej pracy. Na liście życzeń, która mnie motywuję do dalszej pracy zostało mi do napisania Mój kuzyn Vinny, Gwiezdne wojny: Nowa Nadzieja i oczywiście teraz doszło Boogie nights.
Staram się zachować kolejność zgłoszeń.
Jutro na blogu pojawi się recenzja Egzekutor z Arnoldem, a w piątek Gorączka z Al Pacino i De Niro.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej 👍
Ciekawa recenzja, pokazuje, że nawet filmy „niskobudżetowe” potrafią mieć swój urok, jeśli twórcy działają z pasją i pomysłem. Dla mnie takie kino jest jak eksperyment, nie zawsze wszystko działa, dekoracje i scenografia bywają słabe, fabuła chaotyczna, ale widać kreatywność i chęć zabawy formą.
OdpowiedzUsuńCo do Twojego pytania o odejście od schematów – myślę, że warto eksperymentować, bo czasem właśnie taki nieprzewidywalny miszmasz zostaje w pamięci bardziej niż „idealnie dopracowana, ale bezpieczna” produkcja. Z drugiej strony, czasem mniejszy rozmach i dopracowane detale też mają sens, szczególnie jeśli chcemy, by widz naprawdę uwierzył w świat przedstawiony.
Z tej ligi mogę polecić np. „Hardware” z 1990 r. – też postapokaliptyczne B z mocnym klimatem cyberpunkowym, gdzie niedoskonałości techniczne dodają charakteru, a fabuła potrafi wciągnąć.
Budżet to połowa sukcesu. Jak się wie co można osiągnąć i wie jak do tego dojść to i kino klasy B będzie czyś co przejdzie do historii jako arcydzieło.
UsuńRozmach mieli i to pokazywali bardzo chętnie. Nie było tam jednego motywu, stylu przewodniego jeśli chodzi o pracę kamery, czy inne elementy wpływające na odbiór.
To co jednak zrobili na 5+ to przekazanie radości z tworzenia kina akcji i tego tam nie brakowało.
Budżet to rzeczywiście podstawa, ale równie ważne jest podejście twórców – widać, że czerpali przyjemność z pracy nad filmem. Taka energia często przekłada się na ekran i sprawia, że nawet kino klasy B potrafi zostać w pamięci widza. Doceniam też, że nie trzymali się sztywno jednego stylu – to nadało filmowi lekkości i świeżości.
UsuńParadoks kina klasy B właśnie polega nad tym, że oni będą w stanie zaryzykować i dać widzom coś nowego. Jaki będzie tego efekt końcowy to już inna historia.
Usuń