Szanowne panie, drodzy panowie po raz drugi w historii tego bloga opublikuje recenzję na życzenie. Crouschynca zaproponowała Kickboxera z Jean-Claude Van Damme z 1989 r. Jaki szczęśliwy traf mam tyle lat co ten film. Jeśli macie pomysły jaki ma pójść następny klasyk piszcie w komentarzach. Tam wszystko obgadamy.
Kickboxer to trzeci film, w którym występuje Van Damme, a drugi gdzie doszedł do napisów końcowych. W Predatorze z 1987 wcielał się w tytułowego łowce, ale z powodu warunków pracy itp. rozstał się z ta rolą, a jego miejsce zajął Kevina Petera Halla.
Omawiana produkcja jest duchowym spadkobiercą Krwawego sportu będącego kinem klasy B z reżyserem mitomanem. Warto poznać bajki jakie opowiadał. Ci co oglądali pierwowzór zapewne wyłapią liczne podobieństwa, a zwłaszcza na początkowej i finałowej walce.
Byłoby naiwne z mojej strony jakbym nie dodał jeszcze więcej, ale po kolei. Motyw przewodni jest zemsta. Brat protagonisty mówiąc delikatnie został posłany na wózek inwalidzki przez mistrza Tajlandii będącej kolebką tyłowego sportu. Reszta fabuły trąci co tu dużo mówić banałem.
Zacznę od tego, że Van Damme dalej stara się wykorzystywać swoją „śliczną buzie” i francuski akcent. Bo czemu nie, panie to lubią. Podobnie jak w poprzednim filmie charakter bohatera jest wprost kryształowy, żeby nie powiedzieć rycerski.
Równocześnie nie raz, nie dwa ma problemy ze słuchem i nie wie co powiedziała do niego osoba towarzysząca. Zważając, jak mówiła biegle po angielsku to aż dziw bierze. Swoją drogą, po co na zadupiu ludziom takie umiejętności? Jak już przy tym jestem to wyłapać można jeszcze jeden babol nie mający uzasadnienia fabularnego.
Mistrz, który go szkoli i biegle mówi językiem Szekspira w losowych momentach postanawia mówić po swojemu. No dobra dorzucę jeszcze jeden kamyczek, nawet w scenie przedstawiającej rozmowę tytułowego „wujka” z „krewną” rozmawiają po angielsku. Brak tutaj konsekwencji co do preferowanego dialektu.
To co napisałem było tylko rozgrzewką, pora na ciężkie działa. W historiach tego typu uczeń stara się o zgodę na nauki. W najmniej oczekiwanym momencie dzieje coś takiego, że ten zyskuje w oczach i pyk zaczyna się etap szkoleniowy. W tym wypadku stało się coś całkowicie coś odwrotnego. Zgoda weszła od ręki, a dopiero potem był przełomowy moment. Trzymajcie mnie, bo nie zdzierżę, a to nie było końcem.
Przyszła ukochana uprzedziła naprawdę jasno o konsekwencjach bawienia się w bohatera. Lecz jak ktoś ma być jedno wymiarowy to nie posłucha i pokaże co nieco. Czy coś się stało tego samego dnia? Nie, pewnie daleko mieli więc trochę później? W żadnym wypadku, lokalny półświatek od tak odpuścił. Istotnym momentem pozwalającym się zorientować ile czasu minęło, była rozmowa z lekarzem i pokazanie się brata.
Warto też wspomnieć o biedaku, bo w końcu się tam też pojawił. Na start parę ciekawostek, wcielił się w niego prawdziwy mistrz świata Dennis Alexio. Kolejną istotna zmiana jaka dokonano to zmiana jego głosu. Skończyło się jak z Schwarzenegger w Herkulesie w nowym Yorku został zdubbingowany. Nie chodziło o poziom językowy, a prawdopodobnie o sam głos.
W scenie w szpitalu jest przebitka na jego prawdziwy "wokal". Z postaci, w która się wcielał zrobiono stereotypowego Amerykanina tym razem miało to sens. On wychował się w USA, a Kurt (Van Damme) w Europie. Miał to być kontrast, a trochę ośmieszył naród Ameryki Północnej. Zresztą co tu mówić, scenarzysta nie żałował sobie i złośliwości.
Teraz warto pokazać co wyszło, a było tego sporo. Warto zacząć od prezentacji Tong Po i kolejnych ciekawych faktów. Było on trenerem personalnym Van Damme i wystąpił w Krwawym sporcie. Zagadnijcie, kiedy się pokazał. Oprócz tego napisano, że się tak nazywa i gra samego siebie, a tak naprawdę znany był jako Michel Qissi.
Przedstawiono go naprawdę wyśmienicie. Zaczęto od dźwięku był srogi i wyrazisty. Następnie pokaz tego co potrafi, a było to oczywiście przesadzone. Okraszono to wielkim przerażeniem Kurta. Natomiast na finale centralne ujęcie dołu, niech widz widzi kto jest góra, a kto mrówką.
Warto nadmienić solidna budowę ciała, a tych nie tylko męskich będzie co nieco. Takie wejście smoka, było jedną z lepszych scen z jego udziałem. W dalszej części jest on już tylko statystą i finałowym przeciwnikiem.
Trening jak przechodzi to tak naprawdę część właściwa. Bo tego co się działo wcześniej nazwać inaczej, jak co tu się odwala nie można. No ok, wycieczka z jednym efektem zmiany kadru. Zastanawiałem się jak pokażą drogę białego wojownika? Czy zaczną od pokazania paru scen jak staje się od tak mistrzem świata? Byłoby strzałem w kolano i stopę.
Wybrnięto z tego dość gładko i stopniowano tak aby dało się poczuć te wszelkie zmiany. Nawet wykorzystali ujęcia z perspektywy pierwszej osoby, aby móc poczuć się jakby się tam było. Jednak to co bardziej rzuca się w oczy jest wprowadzenia nierealnych komediowych momentów. Przykładem będzie ćwiczenie na szybsze bieganie, bezcenne.
Im dalej w las tym było lepiej. Dalsze wydarzenia mimo swojej przewidywalności wciąż robiły swoje. Jednak dopiero przy egzaminie końcowym w barze zacząłem się naprawdę świetnie bawić. Prawdziwy pocałunek śmierci. (śmiech)
Walka w wielu ujęciach częściowo pokazano jak z prawdziwych zawodów, a część typowo filmowe wstawki, które były na wysokim poziomie. Pokuszono się na pewien schemat niemiejący pokrycia w rzeczywistości. Zważając jakie parametry zaprezentował Tong Po byłaby to mogiła jakby traktować to na serio. Ale to w końcu film i musi wygrać potęga miłości, przyjaźni i zaraz poleci tęcza. (śmiech)
Natomiast na poważnie to zakończenie jak i jeszcze w paru momentach było za dużo klisz znanych z filmów od wielkiego brata. Pewne zasady bycia w kraju skrajnie różniącego się kultura i rasą trzeba zachować. Inaczej zostaje człowiek wytrącony z imersji i niczym Leonardo DiCaprio trzymający browara wystrzeli palec wskazujący w stronę telewizora.
Na końcu zostawiłem sobie wdzięczną postać drugoplanową. Winston Taylor grany przez Haskell V. Anderson III to prawdziwy symbol tamtych czasów. Wciela się w byłego wojskowego, który walczył, gdzie? W Wietnamie, po jakby mogło być inaczej. W tamtych latach, w sumie do dziś uwielbia się przekrzywiać tamtą wojnę i wybielać jak tylko to możliwe. Spełnił istotna rolę w całym filmie jednak dopiero w finale pokazał co naprawdę potrafi, a jest tego sporo.
Teraz jeszcze trochę o sprawach technicznych i podsumowanie. Sceny na ringu zachowały swój pierwotny charakter, a przynajmniej częściowo. Taki miks ujęć pozwał poczuć to napięcie i siłę ataku poszczególnych ciosów. Wszystko zostało dobrze wykadrowane, a niekiedy pokuszono się na slow motion, a tam wszystko było widoczne jak na dłoni.
Sceny z początku filmu to prawdziwa wolna twórczość kamerzysty uwielbiającego robić zbliżenia. I tu fanfary, ile kamera pozwalała. Efekt jak na dzisiaj trochę zabawny, żeby nie ująć tego inaczej i brak stabilizacji robi swoje.
Inaczej ma się w walce na końcu tutaj podobnie jak w Krwawym Sporcie umiejętnie wykorzystano światło, aby dodać powagi sytuacji. Doświetlano Van Damme tak by jego mięśnie jeszcze bardziej mogły błyszczeć i to dosłownie. Natomiast Tong Po był zawsze w pół mroku, ale spokojnie też widać co trzeba. Bardzo chciałbym odnieść się do drugiego planu końca Kickboxera, ale byłby to potężny spoiler. Jedynie zdradzę, że był w stylu Rambo, a przynajmniej druga połowa.
Podsumowując, czy warto obejrzeć Kickboxera? Jasne, będzie to całkiem miłe doświadczenie. Trzeba pamiętać po co sięgamy, a jest kino klasy B, co widać na prawie każdym kroku. Bolączek w filmie jest znacznie więcej, jednak postanowiłem się nie znęcać za bardzo. Nie braknie też scen, w których pokażą z jakich barów Tajlandia słynie. Jak kogoś to nie gorszy to można dać się ponieść wartkiej akcji, czyli pierwsza walka i przesunięcie do części z szukaniem mistrza. Ocena końcowa 7/10.
Nie mogłem się powstrzymać i dodałem ten plakat w ramach rozszerzenia posta :D
Bardzo mi miło, że o mnie wspomniałeś. Dziękuję ślicznie. :) Dzięki też za zrecenzowanie Kickboxera. Ciekawie rozłożyłeś film na czynniki pierwsze, biorąc zarazem pod uwagę specyfikę takiego kina. Jako dziecko bardzo dobrze się bawiłam w trakcie seansu, ale po latach również spoko się oglądało, choć wtedy już była większa świadomość, że to kino klasy B. Wciąż jednak bardzo przyjemnie patrzyło się na JCVD w akcji. :)
OdpowiedzUsuńFilm w całokształcie wymaga jedynie kilku poprawek i byłby już idealny. Ma w sobie spory potencjał i to jest bardzo zauważalne. Jednak mankamenty chcąc, niechcąc wybijały z rytmu. Jednak i tak jestem pozytywnie nastawiony 😉 A wzmianka w tekście to forma podziękowania za propozycje do kolejnego wpisu. Zdradzę, że jutro będzie wpis o ostatniej części przygód Brudnego Harry'ego.
UsuńA ja doceniam wzmiankę. :) Swoją drogą, kiedyś w sieci natrafiłam na taniec JCVD ze zmienionym podkładem muzycznym. :D
UsuńMusiało to wyglądać jeszcze śmieszniej niż na filmie
UsuńI owszem, wygląda jeszcze śmieszniej. Znalazłam ten filmik jakby co: https://www.youtube.com/watch?v=6uLTypmSvsA
UsuńW oryginale było komiczne, a teraz weszło na wyższy poziom 🤣
UsuńJak sobie to przypomniałam, to teraz chodzi mi po głowie ten alternatywny teledysk. :D
UsuńSwojskie klimaty robią swoje 🤣
UsuńCóż, takie piosenki mają to do siebie, że nawet jak się ich nie wielbi, to wchodzą do głowy. :)
UsuńUtwory z tamtych dekad miały jeszcze dusze. Inaczej mówiąc pomysł na siebie. Dziś bardziej liczy się teledysk i to co robią artyści na scenie w czasie koncertu.
UsuńTrafne spostrzeżenie. :)
UsuńDzięki ; ]
UsuńWidać, że obejrzenie „Kickboxera” to dla Ciebie nie tylko filmowy seans, ale też okazja do przyjrzenia się niuansom fabularnym, językowym i technicznym. Dobrze też, że zwróciłeś uwagę na drugoplanowe postaci, bo często to one dodają filmowi charakteru i klimatu. Kino klasy B potrafi bawić mimo swoich ograniczeń. Zastanawia mnie czemu JCVD pod koniec ostatniej walce gdy dostał w oczy sproszkowana tabletkę, częsie się jak galaretka :D
OdpowiedzUsuńJak wiem, że będę pisał o filmie to wtedy w szczególności zwracam uwagę na wszystko. Z tego tez powodu krytyka może zabrzmieć na ostrzejsza, a w podsumowaniu i tak będzie wysoka nota.
UsuńObejrzałem jeszcze raz finał filmu, bo jakoś nie pamiętam tego momentu. Może jest inna wersja, ale w tej co mam dostęp taka rzecz się nie wydarzyła.
Rzeczywiście, gdy analizuje się film z myślą o recenzji, dostrzega się znacznie więcej szczegółów. Różnice w odbiorze finału mogą wynikać z różnych wersji albo po prostu z odmiennej interpretacji scen. Wybacz, pomyliłem filmy :D w tym drugim jest ta scena
UsuńSpoko, zdziwiłem się początkowo. Zacząłem się zastanawiać jak to pominąłem, ale koniec, końców wszystko było ok.
UsuńMoże gdzies o tym tytule słyszałem, ale jakoś nie ptorafie sobie przypomnieć. Pamiętam z Van Dammem "Uliczy Wojownik" mi się bardzo podobał.
OdpowiedzUsuńO Ulicznym wojowniku dla odmiany ja słyszałem. Musiałbym sprawdzić, czy widziałem, bo za dużo tego było, aby zapamiętać wszystkie produkcje.
UsuńFilm mojego dzieciństwa.
UsuńKiedyś trafię coś w VOD to obejrzę.
Jak się trafi to się obejrzysz i będzie to powrót do przeszłości. Tylko bez zwariowanego naukowca i samochodu.
UsuńTo klasyk gatunku i faktycznie Van Damme w „Ulicznym wojowniku” pokazał sporo energii. Ciekawie było też obserwować, jak rozwijał swój styl walki i ekranową prezencję w porównaniu z wcześniejszymi filmami. Fajny był jeszcze film z jego udziałem "Strażnik czasu" gdzie bodajże pierwszy raz występował w dwóch rolach jako młodszy i potem jako starszy on sam.
UsuńCoś w tym jest, podobnie zaczynał jak Arnold Schwarzenegger. Początek trudny, ale potem tylko lepiej. Dobrze, choć Van Damme nie musiał uczyć się angielskiego.
UsuńLubie kino z różnych okresów, ale ten gatunek zwykle pomijałam. Ale niektóre twoje recenzje zachęcają :D
OdpowiedzUsuńStaram się pokazać film z najlepszej strony, jeśli jest tego wart. Czasami nie przypadnie mi do gustu, ale wtedy nie kieruje się gustem.
UsuńJednak najważniejszy jest entuzjazm i przekazanie radości z oglądania :D