Recenzja Red Dead Redemption 2 na Xbox One S

Zanim zacząłem grać w Mafie 2 nasłuchałem się jak to długo się tam jeździ. Miałem tą informację zawsze gdzieś z tyłu głowy. Nie sądziłem jednak, że Red Dead Redemption 2 będzie wstanie ich przebić.

Będąc małym chłopcem bawiłem w dziku zachód udając Indiana, cowboy, czy innych bandytów. RDR2 daję możliwość wejścia w to na całego. Ludzie z Rockstar’a wyraźnie nałożyli na to nacisk. Stworzyli rozbudowany główny wątek, który pozwala wejść w ten świat całym sobą.


Sporo mówiono po premierze o tym, że ta produkcja nie jest dla każdego. Szczerze trudno mi się z tym zgodzić. Fakt, kampania jest dość długa, ale na pewno niewolna. Akcja rozwija się całkiem stabilnie i to równo tempo powoduje, że za każdym razem miałem ochotę na ciąg dalszy.

Syndrom jeszcze jednej tury był bardzo odczuwalny. Wracając jeszcze do specyfiki tempa w fabule. Uważam, że wspomniane na samym początku przemieszczanie się jest przyczyną ludzkich narzekań.

W późniejszych rozdziałach dostałem możliwość podróży pociągiem, czy innym dyliżansem itp., ale skorzystałem z tego raz bądź dwa z ciekawości. Jak się człowiek przyzwyczai do przemieszczania na wierzchowcu to praktycznie nie będzie korzystał z szybkiej podróży.


Warto zwrócić uwagę na żyjący świat. Wszystkie wydarzenia poboczne są ściśle powiązane z tradycyjnym podróżowaniem. Aktywują się one jedynie, gdy Artur jedzie drogą przez takie rozwiązanie jazda na przełaj niema sensu. Szkoda byłoby omijać i rezygnować z tych atrakcji.

Wrócę jednak do tego co najważniejsze, czyli fabuły. Perypetie jakie tu oglądałem dzieją się jeszcze przed tym jak John pozbywa się starych towarzyszy. Ba, nie jest on nawet protagonistą. No ok., wraca na to stanowisko w epilogu, ale to hen daleko po zakończeniu tej przygody.

Pierwsze skrzypce będzie grał Artur Morgan. Człowiek ten jest jak Nico z Gta 4. Trudno nie robić porównania do tej części serii, bo jest równie poważna i tylko gdzie nigdzie można doszukać się humoru typowego dla Rockstar. Satyra w grze chowa się on misjach pobocznych i teatrach / kinach. Jeśli zrobicie sobie przerwę od głównych zadań warto tam zajrzeć.


Występy na żywo to małe perełki ukryte przed graczem, który gania się od jednego punktu do drugiego. Show jakie jest tam robione to nie jakieś byle co robione na kolanie. Zapamiętam już na zawsze występ iluzjonisty, który twierdził, że złapie zębami pocisk. Chybiłem, lecz nie zabiłem. Może bym zapomniał o tym gdyby nie słowa, które powiedział. Nie mam zębów na klatce piersiowej. (śmiech)

Wracając jednak do głównego tematu. Historia upadku gangu, zasad i ideałów. Nie ma co ukrywać, że Red Dead Redemption 2 to dramat w sumie tak jak część pierwsza. Jest jednak pewna różnica względem RDR. Towarzysze niedoli nie są jakimiś płytkimi bohaterami.

Kiedy z nimi rozmawiałem, wypełniałem misje i świętowałem mogłem zobaczyć jakie są to niesamowici ludzie. Byłem tym bardzo zaskoczony, bo w kontynuacji kreowali są jako cele do odstrzelenia i nic poza tym.


Przed premierą jak i tuż po niej chwalono się licznymi mechanikami rodem z survivali. Mięso będzie gnić jak się długo będzie trzymać, czy takimi mechanikami jak potrzebą snu lub jedzenia. Jeśli ktoś lubi się w to bawić to jasne można. Tylko jest to jedynie szuka dla sztuki.

Wszelkie nowości wyglądają tylko na papierze dobrze, a tak naprawdę nie mają żadnego wpływu na rozgrywkę. Jedynie co się będzie dziać to non stop wyskakujące komunikaty typu twoja broń jest w złym stanie.

Na szczęście wciąż tak samo dobrze strzela. Wszystko byłoby było lepsze jakby de facto zmuszało gracza do uczenia się tych zasad i ich przestrzegania. Bez tego miałem jedynie zwykłą strzelankę.


Nie raz bym zapomniał o tych mechanikach, gdyby nie to, że usłyszałem, że mam za cienkie ubranie. Uwagi o braku grubej odzieży mogłem usłyszeć niezależnie od regionu w którym aktualnie przebywałem.

Mogę za to potwierdzić, że kasy jest za dużo. Zdobycie środków na rozwój bazy nie jest trudne i w końcu nie będzie co zrobić z oszczędnościami. Nawet kary po śmierci w postaci potrącanej mamony nijak nie wpływają na to. Przez tak niefortunny zabieg słuchanie jak to brakuję środków finansowych i trzeba dokonać ostatniego skoku robi się dość śmieszne.

Kolejną sprawą były rozmiary obozów w których nie dało się biegać, a jedynie truchtać. Początkowo też miałem takie wrażenie, że są jakieś nieczytelne, ale jak to zwykle bywa wystarczy się tylko do tego przyzwyczaić.


Chodząc tak można usłyszeć niejedna rozmowę i zorientować się z tym co się aktualnie dzieje. Obserwacje tego jakże żywego społeczeństwa daje sporo satysfakcji. Warto poświęcić temu swój czas, a na pewno sporo się zyska.

No dobrze, wyjdę teraz za ten obóz i przyjrzyjmy się otwartemu światu. Wspominałem o tym, że wszystko toczy się przy drogach. Jest to sprytne zastępstwo klasycznych znaczników, które można zobaczyć w typowych piaskownicach. Z jednej strony można pochwalić, za ich brak na mapie, a tak naprawdę one są tam tylko czekają na aktywację jak się znajdzie protagonista w ich pobliżu, aby broń boże ich nie pominąć.

Więc jest to bardziej zagranie pod publikę niż jakieś nowatorskie rozwiązanie (psss w Wiedźminie 3, też tak było. Tylko ciut lepiej wykonanie). Jedna rzecz przyciągnęła moją uwagę. Podobnie jak w Red Dead Redemption misje od nieznajomych można skończyć innym bohaterem i znowu oni niewiedzą nagłej zmiany Artura w Johana i faktu, że minęło parę lat, a oni tam wciąż czekają.


Niektóre aktywności potrafią się powtórzyć, ale jest tego tak mało, że można przymknąć na to oko. Inną sprawą jest, że przez te mini eventy nabija się punkty honoru. Wydawało się, że może jakoś wpływają na rozwój wydarzeń itp. Niestety jest inaczej. Jeśli okaże się ktoś z was zbyt morderczy to pewne ubrania itp. nie będą dostępne.

Zadania główne są natomiast dość rozbudowane i mają sporo do zaoferowania. Choć sama końcówka była do bólu do przewidzenia to szczęśliwie w poprzedzających rozdziałach jest naprawdę dobrze. Jedyne co przy nich kulało to szybkość pojawia się policji. Jestem gotów zrozumieć pojawienie się świadka, którego trzeba uciszyć lub zagrozić, ale szeryfowie pojawiali się równie szybko, co policja w Cyberpunk 2077.


Skoro tak mierzyli w realizm to po kiego grzyba tak zepsuli ten efekt? Domyślam się, że chodziło, o dodatkowe itemy jakie można byłoby zdobyć, a tak po ucieczce traci się do nich dostęp. Co zabawniejsze nie z powodu tego, że znikają, a dlatego, że ich zabierają grabarze. Jeśli kogoś interesuje system walki to nic się tu nie zmieniło względem poprzedniej części mamy tu ciągle to samo.

Red Dead Redemption 2 ograłem na Xbox One S i nie mogę narzekać na optymalizacje, czy liczbę klatek, co prawda gdzie nigdzie mogłem zauważyć jak miasto w oddali doczytuje się na moich oczach, ale trzeba tego się doszukiwać. Jeśli miałbym zwrócić uwagę na jakiś problem to wykonywania niektórych komend. Dość często można było przepadkiem kogoś zaatakować zamiast sprzedać jakiś posiadany przedmiot lub zaserwować koniu uderzenia pięścią co źle kończyło dla Artura.

Podsumowując RDR2 jest warte uwagi, ale po raz kolejny nie dostałem tego co obiecano. W recenzjach rozpływano się jakie to wybitne dzieło, które jest solidne kandydatem na grę roku, ale tak naprawdę daleko do tego. Co nie zmienia faktu, że solidne 8/10 się należy.
Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Wraz z pierwszą częścią dumnie spoczywa na mojej kupce wstydu. Bardzo chcę zagrać i jednocześnie boje się, że mi się nie spodoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze uważam, że jeśli lubisz stare westerny to poczujesz się tu jak ryba w wodzie. Jedyne co moim zdaniem może zniechęcić to odległe cele, które wymagają niekiedy kupy czasu, aby do nich dotrzeć.

      Usuń

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania