Jestem lepszy od Ciebie!
MEC
nie
jest sequelem, a kolejnym nieszczęsnym przedstawicielem nowo powstałej tradycji
zwanej rebootem serii, co należy tłumaczyć na nasze: udajemy, że nie było
pierwszej części ani jakiekolwiek innej (patrz. Doom). Skupmy się na istotnych
sprawach, czy ten tytuł jest lepszy od Mirror's Edge z 2009 r.?
Sprawdźmy
to!!!
Zacznę od tego co lubię
najbardziej od fabuły. W tej kwestii za wiele się nie zmieniło, dalej
znajdujemy się w sterylnym mieście, gdzie zła korporacja chce zrobić to samo,
co Madara Uchiha (pozdro dla
kumatych). Przyjrzyjmy się jednak temu, co znajdziemy między poszczególnymi
częściami dobrze nam znanego schematu.
Bohaterowie są klasycznymi
jednowymiarowymi postaciami, czy jak to wolą nazywać wydawcy "bezpiecznymi".
Innymi słowy zamiast zaserwować nam wyrazistego Ezio Auditore da Firenze dostaliśmy Freemana z Half-Life, a tak na marginesie niewiele się minąłem z
prawdą, ale o tym później w sekcji ciekawostki i to o czym zapomniałem
napisać.
Faith w którą ponownie
się wcielamy jest już ciekawszą protagonistką niż w oryginale. Ona jest zwykła
ludzka troszczy się o innych, ale przez to jest także przeciętna, bo to
wszystko już było. Nie zabraknie nawet sztampowej rozmowy z antagonistą, który
będzie prawił morały. Po godzinie, góra dwóch już zorientujemy się do czego Dice zmierza, a czemu jestem tego
pewien? Bo to już było, gwarantuje wam, że jak przejdziecie tę grę sami dojdziecie
do tych wniosków. W tym momencie należy zadać pytanie, czy to źle? Z jednej
strony tak z drugiej nie.
Nawet
ona się nie zdziwiła
Sama fabuła jest
średnia, no może dobra, walczymy ze złem i możemy poczuć się lepiej z tym co
robimy. Jednak kalka ta jest tak oklepana, że aż boli na szczęście tylko wtedy jak
się o tym myśli, a ściślej rzecz biorąc analizuje, bo w trakcie rozgrywki dostajemy
smaczną papkę, którą łykniemy bez zmrużenia oka. Generalnie rzecz biorąc kampanię
można podsumować słowami. Ta produkcja
brzmi znajomo! Jeśli oczekujecie
zwrotów akcji, czy też wzruszających momentów to je dostaniecie. Napiszcie
sobie wszystkie najczęstsze występujące wydarzenia, a na pewno część z nich
znajdziecie w trakcie zabawy.
Znacie
tylko zniszczenie!
Trzon rozgrywki wciąż
jest taki sam w Mirror's Edge Catalyst dalej mamy do czynienia z grą opartą na parkurze.
Lecz już tutaj należy zaznaczyć pewną zmianę względem tego co było wcześniej.
Faith biegnie prawie dwa razy szybciej, a do tego osiąga od razu maksymalną
prędkość. Ma to znaczenie, bo odjęto przez to szczyptę realistki, która dodawała pewnej wiarygodności rozgrywce. Rzecz jasna to nie koniec nowości,
twórcy dodali drzewka umiejętności, będziemy mogli rozwijać: ruch, walkę,
sprzęt. Czy muszę pisać z czym się to wiążę? No wiadomo, że z otwartym
światem.
Pustkę,
ciemność znaczy się widzę, ciemność widzę
Piaskownice
są od dłuższego czasu na topie, bo dają to co gracze chcą, a mianowicie wielogodzinnej kampanii. Tylko czemu opierają się na powtarzalnej rozgrywce polegającej na krótkich wyścigach
na czas, a także szukanie znajdziek? Odpowiedz jest prosta jak drut w kieszeni,
bo tanio to wychodzi w wykonaniu. Zadania pobocznie są opcjonalne, ale jeśli
koniecznie ktoś z was będzie chciał przedłużyć zabawę to może zrobić to
po zakończeniu wątku głównego.
Wiecie
co jest najzabawniejsze w tej pseudo wolności, a to że jej brak! Gdy pędzimy
ile sił w nogach niema czasu do zastanowienia się nad wyborem drogi. I w tym momencie
wychodzi na jaw, to że jest tylko jedna słuszna trasa. Dlatego powinniśmy przyzwyczaić się szybko do odwiedzania tych samych lokacji.
Twórcy
chcąc uprzyjemnić nam zabawę dodali wskaźnik, który pokazuje
kierunek. Wszystko by było piękne, gdyby niejedno, ale... Raz na jakiś czas się
wyłącza, zapewne miały to być zagadki, czy cokolwiek w tym stylu. Trzeba
"dać podwyżkę" temu, co wpadł na tak denny pomysł. Jeśli chcieli
dodać przeszkody to powinny mieć postać ciekawych torów przeszkód
wymagających odpowiednich akcji i reakcji.
Nim
przejdę do mechanik walki parę słów o znajdźkach. W ich przypadku nie jest
lepiej, bo one też zostały dostosowane do sandbox'a zbieramy procko podobne
elementy, które wymuszają na nas zatrzymanie się i oglądanie tej samej animacji. Brakuje tutaj dostosowania tego elementu do całości przez co kole to w
oczy. Gdyby wszystkie ukryte przedmioty wymagały jedynie dotknięcia ich i nic
poza tym to moglibyśmy to przyjąć jako coś interesującego pozwalającego wyrobić
te dodatkowe godziny rozgrywki, a tak mamy tu jedynie przeszkadzajki, które
można zignorować.
Arena,
a może moba?
Nie
zabraknie też w trakcie kampanii bijatyk. Na samym początku zapowiada się nawet
obiecująco, bo zakłada wykorzystanie akrobatycznych umiejętności protagonistki, a
także pewne reakcję oponentów. W tym momencie mam mieszane uczucia z dość
prostego powodu, poziom mordokoklepek jest dość nierówny. Jest to skopane i
wrzucone na siłę, by tylko było i kierownik mógł odhaczyć na liście
obowiązkowych rzeczy. Pomieszczenia czy otwarte przestrzenie nie są zbyt dobrze
dopasowane do walk. Natomiast większość przeciwników da się obezwładnić za
pomocą trzykrotnego wciśnięcia kwadratu na padzie. Rzecz jasna mamy wyjątki, a
dokładnie dwa z czego trzeba skupić się w szczególności na elitarnym
odpowiedniku biegaczy, są oni niczym innym jak workami treningowymi, które
chłoną nasze ciosy, a do tego mogą kontratakować takimi seriami, że nie
opłaca się zadawać więcej niż jedno uderzenie z rzędu. Dodam, że między
wprowadzaniem kolejnych ataków trzeba zrobić przymusową przerwę, by mieć
jakieś szansę na trafienie ponowne.
Co
jeszcze zostało?
Przyszła pora na dział,
gdzie piszę o wszystkim, co nie pasowało, bądź zapomniałem dodać wyżej. Tak jak
wspominałem poruszamy się po czystym (sterylnym) mieście, gdzie jest wiele wind i
odbijających powierzchni. Zapewne zapytacie co może być ciekawego w jeżdżeniu w
zamkniętej "puszce" między piętrami?
"Lustra", ma
się rozumieć. W grach wszelakich często można trafić na zniszczone zwierciadła
lub takie, które nic nie pokazują. W Mirror's
Edge Catalyst sytuacja
jest nieco inna, zależnie od tego, gdzie znajduje się zwierciadełko. W
wspomnianych windach możemy zobaczyć naszą kochaną i jakże wymownie
"milczącą" Faith. Twórcy chcieli zaoszczędzić na sile obliczeniowej i dlatego nie
dodali animacji ust głównej bohaterki. Patrzymy na manekina, który krzywo chodzi i ma dziwnie
przy tym ustawioną głowę. Dice dało odbicia lustrzane nie licząc się z tym, że ktoś
zauważy te i inne rzeczy, które światła dziennego nie powinny zobaczyć.
Czy warto kupić Mirror's
Edge Catalyst? Bezpieczna, ale bardzo wciągająca
produkcja, którą przejdziecie dość szybko, bo zajmie tylko 10 godzin. Miła
rozgrywka, która tylko gdzie nigdzie kuleje, ale naprawdę warto dać jej szanse.
Moja ocena 7.5/10.
Powrót do przeszłości zaliczony, a wy sięgacie
po rebooty? A może wolicie unikać takich serii?
Piszcie
i komentujcie, lajkujcie i co tam chcecie ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz