Jak Spiderman, który
lata nad dachami drapaczy chmur?
W 2009 r. miała premierę na komputerach osobistych gra Mirror's Edge wydana przez "lubiane" przez wszystkich Electronic Arts. Samo studio, które za to odpowiadało też jest nam bardzo dobrze znane, a jest to studio Dice odpowiedzialne za serie Battlefield.
Gra niczym sen
W tytułowym Mirror's
Edge wcielamy się w Faith, która
w pierwszej chwili wydaje się postacią pozbawioną charakteru. Kiedy spędzimy z
nią trochę czasu w grze możemy ją nawet polubić. Jednak przejdźmy do rzeczy. Protagonistka
żyje w świecie opanowanym przez korporacje itp. Znajomo brzmi, prawda?
Faith jest kimś w rodzaju łącznika, czy też kuriera,
dzięki czemu grupy ruchów wolnościowych wspomniane w tle mają możliwość
przekazywania sobie istotnych informacji, bez których nie mogłyby funkcjonować.
Postaram się nie spoilerować, choć jest to trudne i zminimalizuję wszystko do
koniecznego minimum.
Akcja gry
zaczyna się dość tradycyjnie, a mianowicie od samouczka z którego poznajemy
podstawowe ruchy. Prawie całą grę przeszedłem na padzie do xboxa 360, więc
wszelakie terminy dotyczące sterowania będą dotyczyły tego controllera.
Warto już tutaj zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę. Choć
gramy z perspektywy pierwszej osoby możemy zobaczyć postać bohaterki w różnych
sytuacjach. Zapyta się ktoś co w tym wyjątkowego? Widok taki jest niezwykle
rzadki. Najczęściej główna postać jest niewidzialna, a tu mamy pozytywny
wyjątek.
Historia dość szybko się rozwija. Dowiadujemy się, że
siostra bohaterki zachowuje się jakoś dziwnie, w związku z tym idziemy to
sprawdzić i wtedy się zaczyna. A co dokładnie? Sami musicie się dowiedzieć. Fabuła
jest jedynie pretekstem do przechodzenia kolejnych poziomów gry. Jednak zanim
przejdziemy do samego omówienia rozgrywki mogę powiedzieć, że gra posiada dobrą fabułę.
Tor bez
przeszkód
Na pierwszy rzut oka widać, że twórcy inspirowali się
serią Prince of Persia, lecz czegoś tu zabrakło. Zacznijmy od projektu
poziomów. Jeżeli graliście w którąś z gier z panią archeolog zauważyliście coś
w rodzaju "plamy" na ścianie sugerującej, że możemy się tam wspinać.
Takie elementy w dyskretny sposób służą nam za drogowskazy. Co prawda Mirror's Edge ma budowę korytarzową i nie
daję nam swobody ruchu z pewnymi wyjątkami, jednak tutaj tego elementu brakuję,
przez co trzeba się zatrzymać. No i tu tkwi problem, bo jak mówi na początku
sama Faith, tu chodzi o poczucie flow. Niestety gra wielokrotnie nam to uniemożliwia.
Dice powinno się uczyć od Segi. Kiedy się grało w ich platformówki, np. Sonic'a
to aż czuło się tsunami flow. Jest to jednak najmniejszy zarzut jaki kieruję do
tej produkcji.
Mieliście kiedyś wrażenie, że to co robicie nie zależy od waszych
umiejętności, a od szczęścia? Tutaj poczujecie to, aż do bólu. Oczywiście to
nie kwestia losu itp., a tego jak system odczyta położenie naszego awatara. Jeśli
manewr jaki wykonaliśmy zrobimy na 100% dobrze to wylądujemy na nogach bez
żadnych dodatkowych sygnałów dźwiękowych i wizualnych. Jeżeli jednak
pójdzie gorzej, to złapiemy się rękami o krawędź, a trzecia wersja cóż, upadek
na ziemię.
Wydawało się, że gdy jest jedna trasa to pewne manewry wykonują się
automatycznie i nie sprawiają problemów. Niestety tak nie jest. Wyobraźmy
sobie, że trzymamy się krawędzi i musimy się tylko odwrócić i doskoczyć do
nieco wyższej platformy. Z jakiegoś nieznanego powodu gra na pięć prób zalicza
tylko jedną. Skłonny jestem jeszcze przyznać rację, że to wina grającego, bo
nie wcisnął w odpowiednim tempie komendy jak np. Lb + Pb + Lb, która odpowiada za
skoki między ścianami znajdującymi się po obu stronach awatara.
Stój, bo strzelam!
W samej rozgrywce nie zabraknie nam walki. W ciągu całej kampanii
spotkamy kilka typów przeciwników, z czego co niektórzy różnią się od siebie tylko
kosmetycznie. Na początku spotkamy "niebieskich", to nikt inny jak
policja. Kolejni to ludzie z agencji ochroniarskich. Ci jegomoście co prawda
posiadają karabiny szturmowe, niestety nie zadają one większych obrażeń od spluw
policji. Groźniejsi są snajperzy, a najgroźniejsi agenci przeszkoleni w projekcie
"Ikar", ponieważ dysponują tym samym wachlarzem możliwości co główna
bohaterka. Przeciwnicy nie stanowią dla nas szczególnego zagrożenia, a jedynie
są męczącą przeszkodą, którą trzeba pokonać (opcjonalnie pominąć, ale nie
zawsze się da). Pomysł nawet dobry i całkowicie uzasadniony, bo byłoby dziwne
gdyby nie było przeciwników.
Jedna rzecz mnie naprawdę zdziwiła. Przez całą kampanie jesteśmy
zalewani falami policji i im podobnymi służbami, czemu więc totalitarna
władza zamiast nich nie wyszkoliła armii antysprinterów?
Ja tu wrócę!
Na sam koniec warto wspomnieć, że w czasie zabawy spotkamy tylko
dwóch bossów. Nie należy się spodziewać poziomu jak w Lords of the Fallen.
Walka jest dość prosta, wystarczy Rt + Y co spowoduje odebranie przeciwnikowi broni
i tyle.
Czy gra jest warta zagrania? Szczerze? Jeśli nie macie nic
lepszego, to jak najbardziej. Zalecam krótkie sesje, które być może wywołają
flow, a nie rage. No i żeby zakończyć pozytywnym akcentem, gra naprawdę bardzo
dobrze się zestarzała i wciąż wygląda olśniewająco, a muzyka w niej to
prawdziwe dzieło sztuki.
Miałem zamiar kupić tę grę, ale po przeczytaniu Twojego tekstu mam wątpliwości. Zastanawiam się, czy warto.
OdpowiedzUsuń