Recenzja Mario vs. Donkey Kong (Switch)

Pamiętam czasy kiedy gry były coraz to nowsze i ciekawsze. Wielkie korporacje niezależnie od części świata jedyne co robią to projektują swoje dzieła poprzez bezpieczną i łatwą kalkulacje mającą dać im pewny zysk.

Dawno nie pisałem o grach. Na dobry początek pójdzie Mario vs. Donkey Kong będący właśnie przykładem współczesnych trendów. Ów produkcja jest remake wydanej na GB Advance o tym samym tytule.


Z tego co znalazłem w odmętach Internetu dowiedziałem się, że nie jest to dokładna kopia tamtego tytułu i wprowadza pewne zmiany. Jeśli miałbym zwrócić uwagę na jakiś konkretny to wykazałbym na możliwość grania w lokalnym coopie.

Samą kampanie można przejść w trybie klasycznym i casualowym. Zasady przejścia poziomów są takie jak w oryginale. Powiem wam od razu nie ruszajcie nawet poziomu łatwego. Nie chodzi nawet o odbieranie sobie przyjemności z obcowaniem z Mario vs DK.

Kampania podstawki jest po prostu łatwa. Jest to subiektywna opinia to fakt, ale od razu widać, że celowano w młodszego odbiorcę. Wszelkie przeszkody jakie trzeba pokonać wykonuje się bez problemu. Mimo swojej logistycznej formy nie ma momentu kiedy można się zatrzymać.


Czemu pisałem o bezsensowności tryby niedzielnego gracza? Ilość aktywności jakie trzeba wykonać na małych mapkach jest skromna. Nawet jeśli będzie zacząć od nowa to się praktycznie nie odczuje tego. Same pomoce to brak limitu czasu, dobrze znane checkpointy (flagi) i dodatkowe skuchy. W ramach których wraca się do ostatniego punku zapisu.

Początkowe poziomy przygotowują do tego czego można spodziewać w kolejnych światach z podstawki. Dla dzieci to będzie idealna metoda na wdrożenie się w mechaniki. Natomiast starsi gracze będą jedynie ziewać. Fani produkcji Nintendo dostaną wielką kompilacje dobrze znanych im rzeczy. Od kocich ruchów z Maria64, a kończąc na duszkach Boo.

Każdy z ośmiu światów dzieli się na sześć map, gdzie trzeba uporać się z zagadkami. Po ich ukończeniu dochodzą dwa ekstra poziomy na pierwszym trzeba zaprowadzić mini Mario do skrzyni, a w drugim pokonać bossa. Szefem jest oczywiście tytułowy małpiszon. Jeśli ktoś liczy na coś więcej to się przeliczy. Tutaj też przechodzi się wszystko na jeden strzał.


Walki wyglądają zawsze tak samo. Zależnie od tego ile zabawek trafiło do kufra tyle razy można skusić. Jedyne co się zmienia to sposób w jaki itemem żuci się do goryla. Dopiero w finale dokonano ciekawej zmiany zamiast ponownie zrobić kopiuj i wklej. Zakończenie to prawdziwe nawiązanie do do gier automatowych, gdzie zamiast Mario był Skoczek (Jumper) Kolejne rundy to powrót do korzeni. Znowu wspina się na szczyt, lecz tym razem nie czeka dama w opałach. 

Po zobaczeniu napisów końcowych odblokuje się Time attack, gdzie będzie się mogło bić rekordy na levelach, które się przeszło. Następnie odpala się kontynuacja fabularna. Początek jest wciąż taki sam. Złożoność poziomów jaki był nic się zmienił. Dopiero po przekroczeniu do poziomów podpisanych eksperckie to czym w takim razie były te wcześniejsze? Widać było że coś rzeczywiście się zmieniło w budowie mapek w danym świecie. Aby je ogarnąć trzeba dosłownie sekundy więcej, aby je zrozumieć.

Okazuje się że jednak zbieranie gwiazdek o dziwo do czegoś jest potrzebne. Jeśli się chcę wszystko przejść to wymagana jest określona liczba tych błyskotek. Kolejną zmianą jest brak potrzeby przeprowadzanie zabawek do skrzynki. Czy to dobrze? I tak i nie. Wszystko zależy od tego czy się ma ochotę dłużej grać.


Mario vs DK ma też swoje plusy. Paradoksalnie ten cały recykling jest jedną z zalet. Dla starych wyjadaczy liczne easter eggi będą widoczne jak na dłoni. Będzie się dzięki temu bardzo dobrze wspominać już dawno mienione tytuły z stajni Wielkiego N. 

Graficznie jest bardzo dobrze, ale czego się innego spodziewać? Cukierkowa oprawa to ich specjalność. Przejdę teraz do podsumowania. Za pełną cenę nie ma co tego brać. Mimo całej swojej sympatii do Nintendo trudno polecić grę będącą odczuwalnie tworzoną pod krótkie sesje. Przy dłuższych posiedzeniach zanim człowiek zdążyłby się rozkręcić zobaczy napisy końcowe.

Jeśli będzie się jednak miało z kim pograć to się to nieco wydłuży. Gracz numer dwa kierować będzie Toad i nie zabraknie dla niego klucza. Dodatkowy zamek do otwarcia to zawsze te parę kliknięć ekstra do zrobienia. Niby nic, a zawsze coś. Ocena końcowa 7/10.
Udostępnij:

4 komentarze:

  1. Oj grało się ładnych 15 lat temu w "Marian kontra Ośli goryl". Fajna gierka, jednak wole ich solowe występy (to jest Donkey Kong Country oraz seria Super Mario Bros)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gry lepiej wychodzą jak mają jedną super gwiazdę naraz w kampanii :D

      Usuń
    2. No chyba że mowa o Super Smash Bros, albo o crossoverze Mario z Paper Mario

      Usuń
    3. Można pociągnąć to dalej, bo w takim Mario Kart też się dobrze się to sprawdza. Umiejętności poszczególnych bohaterów schodzą na drugi plan. Można się wtedy skupić tylko na jeździe.

      Usuń

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania