Wielki powrót do dzieciństwa, a raczej sentymentalna podróż do czasu beztroski i starych klasycznych anime. Tym razem trzeba dokonać pewnej zmiany i sięgnąć po grę.
Będzie to pierwszy tytuł z gatunku dobrze znanego jako bijatyki, który omówię w tym roku. Dragon Ball Figher Z ograłem na poczciwym Xbox One S. Co prawda dało się to zrobić na Series X, ale jakoś postawiłem na oryginalną platformę.
Zacznę od rzeczy, jaka mnie oburzyła na dzień dobry. Nim zdążyłem zacząć grać zaoferowano przymusową reklamę swojego abonamentu Game Raka Passa. Jeszcze jeden raz można byłoby wybaczyć, ale to się działo za każdym razem. MS szybko stara się zebrać ujemne punkty.
Sytuacja znacznie się poprawia, po wejściu do lobby, gdzie czeka szereg atrakcji. Jeśli czujesz/jecie się na siłach można zabrać się za "mortalową" wieżę lub turniej mocy. O tym jednak napisze na końcu, bo to, co mnie przede wszystkim interesowało to kampania fabularna.
Okazuje się dość szybko, że nie jedna, a aż trzy story mod będzie do przybycia. Żeby nie zdradzać szczegółów zarysuje jedynie ogólne informacje. No dobrze, trochę się odniosę do pewnych wydarzeń. Postaram się jednak nie popsuć nikomu zabawy.
Od czego tu zacząć, a tak od początku... To, co może spodobać się starszym fanom tej franczyzy to powrót starych znajomych. Nie mówię tu o Goku i paczce, a antagonistach. Paradoksalnie zobaczenie starej gwardii było naprawdę sentymentalne.
Największym szokiem była zmiana języka na japoński. Musicie wiedzieć pewną rzecz. Gdy anime to było transmitowane w telewizji. Tak kiedyś oglądało się w Tv, a nie streaming jak dziś. Wracając do rzeczy. Smocze kule miały francuski dubbing, a potem już zmienili, ale to już inna historia.
Wszystkie kapanie łączy kilka faktów. Świat opanowały tajemnicze fale, które osłabiły najśliczniejszych wojowników. Dziwnym trafem armia czerwonej wstęgi ma coś z tym wspólnego jak i androidy. Pierwsze dwie kampanie się pokrywają fabularnie i wyjaśniają sporo niewiadomych.
Nie będzie to wielkim uszczerbkiem na „zdrowiu” jak zdradzę, czym jest tajemnicza dusza dzięki, której nasi milusińscy mogą walczyć. Uwaga, echem tu chodzi o nas. Tak dobrze czytasz o nas, czyli graczy. Jak już przy tym jestem wraz z rozwojem poszczególnych zawodników rośnie więź między duszkiem nazwijmy go Wojtkiem a danym wojem. Wiąże się to również z przełamaniem czwartej ściany kiedy się bezpośrednio zwracają do gracza.
Pierwsza trasa to praktycznie łatwa przebieżka mająca jedynie zapoznać z panującymi mechanikami. Nawet jak się człowiek nie stara to i tak się wygrywa. Każda walka opiera się na starciu dwóch drożyn, które składają się z trzech zawodników.
Dla hecy dodano informacje, w których ostrzegają, aby nie łączyć postaci, które za sobą nie przepadają. Jest to tylko dla jaj wstawione, bo naprawdę w żaden sposób nie wpływa na fabułę. To co bardziej może zainteresować to przebieg poszczególnych pojedynków. Wymagane jest eliminacja wrogiego zespołu.
O dziwo nie będzie to solo walka, a cała praca zespołowa. Takie żonglowanie bohaterami pozwala stworzyć naprawdę ciekawe kombinacje. Warto również zwrócić uwagę na cooldown. Nie ma tak dobrze, aby pożonglować według swojego widzimisię.
Wraz ze skuteczniejszym kręceniem combo nabija się specjalny pasek umożliwiający wykonywania ataków specjalnych.
Tak można streścić pierwsze dwie kampanie. Dopiero ostatni pokazuje w pełni działające Si. Srogie lanie dla nowicjuszy gwarantowane. Swoją drogą nie wspomniałem, o bonusach. Kiedy przemieszcza się po mapie w systemie taurowym można ugrać coś ekstra.
Turowe poruszanie się w tej grze nie polega na naprzemiennych posunięciach w obu stron konfliktu. Wymóg jest taki, aby przejść do finalnego bossa w określonej liczbie ruchów. Przemieszczając się i walcząc leweluje się swoich zawodników jak i zdobywa pasywne umiejętności. Te natomiast trzeba wrzucać do slotów, aby móc ich użyć. Twórcy lubią przypominać o tym, żeby zmieniać składy, jakimi się gra.
O ile po przejściu 2/3 tej przygody, patrząc już całościowo. Nawet się na to nie zwracało większej uwagi. Po co się tym interesować, skoro nic człowieka nawet nie motywuje do takich działań. Na szczęście, albo i nie w ostatnim etapie wszystko się zmienia. Jak się dostanie bęcki to chęć i zainteresowanie wraca w 5 minut.
Teraz trochę wrażeń z samej rozgrywki, czy też zawodników. W większości wypadków gra się całkiem przyjemnie nie miałem większych zaostrzeń. Jeśli miałbym wskazać kto mi nie podszedł to wskazałbym na Cell.
Po każdej rundzie i jednocześnie lekcji, bo tak jest opracowana pierwsza kampania nawet się wciągnąłem. Dość dobrze devowie zachęcają do eksperymentowanie i zapoznania się tajnikami gry. Przez brak większego progu wejścia szybko ogarnąłem swój dream team.
Sielanka jednak się skończyła w momencie kiedy trzeba już wszystko ogarnąć na poważnie z uszczuploną drużyną. Tak jak pisałem już wcześniej zaczyna się robić rotacje w zespole. Dopiero na końcu mechanika regeneracji wychodzi na pierwszy plan.
Bardzo się męczyłem na końcu. Odklepując po raz enty kolejny wariant tej samej historii nie miałem większej motywacji. A na horyzoncie majaczyły już Gears of War 3. Więc nie zrozumcie mnie źle. Szlifowanie skilla nie było częścią mojego planu wobec Dragon Bal Fighter Z.
Nim skończę parę zdań o dodatkowych trybach. Dostępna jest już wieża, w ramach której trzeba stoczyć szereg pojedynków bez ani jednej przegranej. Jeśli komuś było mało to tutaj pojawiają się kolejni herosi do przetestowania. Korporacje nie były sobą jakby nie dodali pary dodatkowych zawodników za ukrytą płatną ścianą. Poklikałem trochę, ale jest to tylko ciąg dalszy tego co dobrze znałem.
Podobnie spraw się ma z turniejami mocy. Możliwe jakby dodali jakieś modyfikatory to, kto wie? Mógłbym się skusić na jeszcze parę rund, a tak z wielką chęcią odstawiłem to na półkę.
Podsumowuje Dragon Ball Faither Z w taki sposób. Produkt solidny. O całkiem dobrej optymalizacji. Wad ma nie wiele, ale potrenować trzeba, bo klikanie na palę nie jest właściwą drogą.
Najdziwniej wypada system zapisu. Pamiętajcie jak się zrobiło save to lepiej dać wyjście do menu niż zaczęcie mapy od początku. Szkoda na to nerwów i czasu, a zwłaszcza wtedy jak się pracuje. Ocena końcowa 7/10, gra jest po prostu dobra. Jeśli jednak ktoś preferuje taką rozgrywkę to może dodać punkt lub dwa. Animacje to cud malina, a klatkaż dostateczny, aby rozwinąć skrzydła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz