Szybkie i bezwzględne wyścigi. Żadnych zasad jedyne co trzeba wiedzieć, że silniejszy rządzi, a słaby ginie. Witajcie na igrzyskach śmierci… w samochodowej edycji.
Produkcja wygląda jak skrzyżowanie Mario Kart i Carmagedon, której nadano kategorie wiekowa +12. Natomiast grafika, co tu dużo mówić wciąż daję radę mimo swoich lat. Jak to bywa w tego typu grach wyścigowych samochody są wciąż olśniewające. Świadczy to tylko o tym, że ta koncepcja wizualna jest już dość stara.
Ciekawie też podeszli do samej rozgrywki! Fundamentem jej jest chaos. Brzmi to dość dziwnie, ale wyobraźcie sobie tylko, że oglądacie deatch match tylko zamiast mieć karabiny i biegać po jakieś bazie jeździcie autami.
Burnout Revenge oferuje zarówno tryb single jak i multi. Z oczywistych powodów tego drugiego nie będę wstanie włączyć #retro. Natomiast tryb dla jednego gracza jest zabawny, wciągający jak i oklepany. Czemu ma się syndrom jeszcze jednego wyścigu? Z dość prostego powodu nie są to typowe konkurencje. W sumie same zdobycie pierwszego miejsca jest tylko jednym z kilku celów jakie czekają do wykonania.
Zacznę od tego co zwróciło szczególnie moją uwagę. W trakcie robienia rund po mieście można grać naprawdę nieczysto. Wprost zalecane jest kreatywne wykorzystanie sytuacji, aby skasować samochód oponenta. Zaczynając od zepchnięcia go na nadjeżdżający wóz z naprzeciwka, a kończąc wyskokiem z jednego z skrótów. Dowolność jest całkiem spora, ale nie oczekujecie aż za nadto.
W kolejnych zawodach rozwinięto dalej tę podstawową mechanikę i trzeba już typowo eliminować konkurencję, nie po to, aby być na mecie w białej skarpecie, ale jako cel sam w sobie. Wydarzenie to ma swoje widełki od których będzie zależało jaki medal się dostanie. Podobnie jak w innych pod trybach.
Przed ostatnim wyzwaniem, które typowo się na tym koncentruje polega na zrobieniu kraksy na ulicy i wysadzeniu się w powietrze. Wypada ono nagorzej ze wszystkich dostępnych. Początkowo chodziło o samo jednorazowe zderzenie, co było stosunkowo szybkie i jeszcze dawało jakieś pole do popisu. Potem weszły kolejne kryteria wpływające na ocenę. Zaczynając od wiatru na rampie zmieniający tor lotu, a potem dochodzi mini ewencik z regulacją szybkości z jaką będzie jechało auto.
Na dłuższą metę to strasznie męczące jak powodzenie q zależy od początkowej szybkości samochodu. Wydarzenia, o których napisałem nie są jednak aż tak proste. Żeby nie było za łatwo dodano pewne utrudnienia w postaci większych aut lub wykonujących manewr skręcający. Powiem wam szczerze, że wszystko co omawiają w poszczególnych pod trybach jak najbardziej działa. Nie ma co jednak się nimi przejmować, bo są one raczej formalnością, a niż rzeczywistym problemem. Jeśli się coś naprawdę stanie to z winy własnej.
Natomiast ostatnia konkurencja to, a jakże wy ścig w którym co trzydzieści sekund ostatni zawodnik zostaje wyeliminowany. Z jednej strony dołożono w tym całą esencję z rozgrywki, a z drugiej można było dostać niezłej kurwicy. Mimo czasu jaki miał teoretycznie pozwolić wrócić na trasę było to bardziej fikcja, a niż realna opcja. Zegarek nie czekał, aż zacznie się jechać. Wszystko leciało huzia na Józia. Rezultatem tego było rozpoczęcie całości od samego początku. Jedynym momentem kiedy ewentualnie dało się przetrwać to zajmowanie pozycji lidera.
W samej grze widać spory nacisk na pvp i nie chodzi o ten battle royal, a możliwość mszczenia się na sztucznej inteligencji za chwilowe wywalenie z toru. Jak się człowiek pośpieszy i odegra szybko zobaczy się komunikat: instant revenge
Jest też dość klasyczna jazda na czas, co jest nawet spoko, bo wymaga nauki toru. Na pierwszych poziomach upodobano sobie robienie karambolów, co jest jakąś pomyłką. Natomiast póki co jazda, która wymaga non stop rozbijania rondowmowych aut pokazuje się dość rzadko, a szkoda, bo to jest o wiele lepsze. Gra nawet ma ciekawe gram prix, czyli to co powinno być najczęstsze a jest tego stosunkowo mało.
Twórcy próbują ciągle bez skutecznie podbijać dopaminę po przez liczne nagrody w postaci statuetek (pucharki), nowych aut, których nie można korzystać kiedy się chce, a kiedy są akurat dostępne. Dalej powtarza się recykling tras. Niekiedy są też pokazywane od drugiej strony czyli od mety do startu.
Za złote medale można z sporym wyprzedzeniem odblokowywać kolejne poziomy lub eventy z poprzednich pod mapek. Wszystko to o czym pisałem do pewnego me momentu jest całkiem przyjemne w odbiorze. W połowie jednak wszystko się zmienia, ale tak bardziej teoretycznie. Ów twist polega na tym, że jedynie trzeba wbijać rangi na tych samych aktywnościach i aktywnościach. Po kilku takich godzinach „zabawy” jeździło się non stop na pełnym gazie. Gdyby zamiast tego skrócili liczbę poziomów o chociaż trzy to mógłbym pochwalić tą produkcję.
Podsumowując Burnout Revengeto niezły tytuł jeśli miała max sześć lv. Zamiast tego jest ich dziesięć i jedyne co trzeba robić to wykonywać ciągle to samo na tych samych trasach. Jaki to ma sens? Trudno powiedzieć, ale jedno jest pewne. Szkoda kasy na takiego przeciętniaka. Ocena końcowa 4/10 z czego lwią część oceny daje za grafikę i nawet dobre mechaniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz